Kiedy wszedłeś cały jaśniejący do metra,
a ludzie zaczęli patrzeć na ciebie
i sami nie wiedzieli dlaczego.

Tylko je odbijałeś kruszynko.
Światło nie było twoje,
a ty cały byłeś z niego.

I kiedy patrząc na twarze widziałeś,
kto niesie je w sobie a kto nie.

Kiedy chciałeś przylgnąć
całym płomieniem do niego
i tak bardzo chciałeś,
żeby inni też.
Oddechu, jak lekko milczałeś
do niego, kiedy każdy jego strzęp
scalał się w miłość.
Lusterko, szybko, witrażyku.