Pora rozpocząć tę historię. I tak za długo już uganialiśmy się za naszym bohaterem, który zapierał się rękami i nogami i nie chciał pojawić się w opowieści. Również w tej chwili stoi na uboczu, łypie na mnie spode łba i zarzeka się, że ani razu nie otworzy ust w całej historii.
Przyznaję, że wcieliliśmy go siłą do książki, lecz nie było innego wyjścia. Zaraz poproszę, żeby coś do Państwa powiedział. Może da się przekonać. Aha, jeszcze chwila. Zapomniałem powiedzieć, że bohatera nazwałem Staś.

– Powiedz coś Stasiu.

No, powiedz coś Stasiu.

Jak Państwo widzą, bohater nasz to twarda sztuka i bardzo uparty osobnik. Dam mu na razie spokój. Wierzę, że niebawem się odezwie. Muszą jednak Państwo wziąć pod uwagę, że bohater naszej opowieści czasem sobie na chwilę z niej wyjdzie. Stanie z boku, zapali papierosa, czasem zbuntuje się, trzaśnie drzwiami i krzyknie, że już nigdy nie wróci. Tak podobno jest z tego typu osobnikami, że pojawia się wiele nieprzewidzianych problemów. Prawdę mówiąc wiem to tylko ze słyszenia, bo nigdy jeszcze nie napisałem żadnej książki.

Więc właściwie co by tu tego…wobec milczenia bohatera… Trudno jakoś popychać akcję do przodu bez niego… Jakoś tak głupio teraz… Odszedłbym gdzieś na bok napić się kawy i poczytać jakąś książkę, ale nie wypada mi Państwa, to znaczy moich gości, tak zostawiać samych w salonie.

– Stasiu, zlituj się, powiedz coś.
– Spadaj buraku!
– Stasiu, jak ty się wyrażasz? Ty mi taki wstyd przynosisz. Przecież ty miałeś prowadzić tę historię, ty miałeś działać!
– Działać? W imię czego?
– W imię Historii Stasiu, w imię Historii. Potrzebujesz czynu jak Kordian Stasiu.

Pojawia się Kordian (to mówię ja, drugi narrator):

– Mnie w to nie mieszajcie. Jakem Kordian.

Kordian znika.

– Dasz sobie radę bez niego Stasiu. To gbur. Tylko zacznij działać. Może na początek podskocz albo kiwnij palcem.
– Na początek to ja muszę pomyśleć.

Stasio naciska na uszy czapkę i wychodzi z powieści.

– A ja muszę poczytać konspekt tej historii. Wydaje mi się, że miała ona wyglądać zupełnie inaczej.
– Co poczytać? Co poczytać? (Dochodzi z oddali głos Stasia). Wszystkie litery wyczytasz i co wtedy zostanie? Białe kartki!

Więc drodzy Państwo, strasznie mi głupio, że Stasio jest taki krnąbrny. Może z braku innych możliwości stworzę teraz dla Państwa jakiś opis. Skromny landszafcik, który będzie jedynie przyjemnym przerywnikiem w oczekiwaniu na bohatera. Niewinną melodyjką brzmiącą w telefonie, kiedy dzwonimy do kogoś. Przyjemnym wypełniaczem, który działa niczym plomba w zębie. Niee, zaraz…co ja gadam. Nie, przepraszam. Ostatniego zdania nie powinno być, ostatnie zdanie sobie Państwo skreślcie.
Zatem proszę, oto landszafcik, pejzażyk ode mnie dla Państwa w oczekiwaniu na bohatera:
Była noc. Albo nie. Był dzień. Tak, był dzień. I było pole, nad którym ze świergotem przelatywały sms-y, maile, fale radiowe i telewizyjne. Na polu pracował kombajn, którym galopował kombajnista Jeremi.

– Nie pisz, że galopował tylko jechał.
– Przepraszam, kto to mówi?
– To ja chochlik drukarski. Wprawdzie pracuję tu w trochę innej roli, ale jak napiszesz galopował, to potem wszystko będzie na mnie. Widziałem już wielu was, pisarzy. Chcecie być awangardą, chcecie cwałować w przedniej straży polskiej literatury, dlatego udziwniacie, a ludzie tego wcale nie chcą. Ludzie chcą prostoty. Chcą żeby słonko było słonkiem, trawka trawką, a imponderabilia imponderabiliami.
– Może i ma pan rację. Napiszę, że jechał, ale niech już pan sobie idzie.
– Należy się dwa pięćdziesiąt.
– Za co?
– Za poradę.
– Dobrze. Proszę. Do widzenia.
– Do widzenia.

Uff…Więc był dzień. I było pole. Zaraz… Może już bohater wrócił.

– Wrócił, wrócił. Stefan Poprawniak mnie znalazł!
– Stefan Poprawniak?
– Żart taki, a nawet skecz. To ja twój bohater! Wróciłem!
– Stasiu, bez żartów, bo znowu każę zakneblować i związać.
– Tak? Już się ciebie nie boję. Zaknebluj i zwiąż, tylko nie dziw się, że akcja tej twojej pożałowania godnej książki nie posuwa się ani na milimetr do przodu!
– Stasiu! Proszę Stasia! Ja bardzo proszę przestać!
– Całuj wuja z dubeltówki taki synu!

Tu pada strzał. Bohater leży martwy. Narrator próbuje go jeszcze reanimować, a wraz z nim całą książkę. W tym celu podłącza ją do kroplówki.

I co ja teraz zrobię. Zabili mi bohatera proszę Państwa. Staś był jedynym w swoim rodzaju autsajderem, nie da się go zastąpić. Ale postanowiłem tak tego nie zostawiać, muszę znaleźć mordercę mojego bohatera i go ukarać.

– Halo, detektyw Rutkowska?
– Przy telefonie.
– Polecił mi panią znajomy. Podobno potrafi pani odnaleźć każdego mordercę, nawet gdyby zaszył się gdzieś na końcu świata, na przykład w Pernambuko.
– W Pernambuko to nie, ale poza nim (Pernambuko) rzeczywiście każdego.
– Dobrze, biorę panią. Musi pani odnaleźć mordercę bohatera mojej powieści.
– OK, wchodzę w to.

Detektyw Rutkowska (zwana przez niektórych Karolcią) zagłębiła się w otchłań słów tej książki, mając głębokie przekonanie, że to jest jedyna właściwa metoda na znalezienie mordercy. Przesłuchała wszystkie słowa w obecności Narratora i zaczynała właśnie przesłuchiwać pierwszy znak interpunkcyjny, gdy on pisnął:

– To Narrator zabił bohatera.
– To przecinki mówią? (Zdziwił się Narrator).
– Oczywiście, jak wszystkie znaki.
– I co ty mi w ogóle zarzucasz parszywcze? Że zabiłem swojego bohatera?
– Zabiłeś.
– Tak, wyście zabili Narratorze Narratowiczu, wyście zabili. Wiedziałam to już dawno. Połączyłam wszystkie fakty – powiedziała detektyw Rutkowska – Długo nad wszystkim myślałam i teraz wiem nawet dlaczego.
– Dlaczego?
– Żeby uratować powieść. Żeby coś zaczęło się dziać. Gdyby nie to, byłaby kompletna klapa.
– No co ty Karolciu. Zabiłem go, to prawda, ale z innego powodu. Z miłości do ciebie. Chciałem wydać świetną książkę, za którą dostalibyśmy kupę pieniędzy. Polecilibyśmy na Bachamy, tam dwóch niewolników wachlowałoby cię po całych dniach, a ty pławiłabyś się w słońcu i kąpała w szampanie.
– Narratorze? Naprawdę mnie kochasz?
– Tylko ciebie. Tylko ciebie.
– To takie ekscytujące Narratorze. Opisz to wszystko i wydaj tę opowieść.
– Tak zrobimy Karolciu. Ty też jesteś częścią tej niezwykłej historii.

Narrator dotrzymał słowa. Wziął Karolcię za rękę i udali się do Wydawcy, który po przejrzeniu maszynopisu zgłosił pierwszą uwagę:

– Ale to głupie co pan napisał. Albo co najmniej dziwne. Nie mógł Pan napisać na przykład tak? (Tu Wydawca zastanowił się chwilę.) Na przykład tak: Ogary poszły w las.
– To już ktoś wymyślił.
– Poważnie? Myślałem, że to ja właśnie przed chwilą wymyśliłem.

W tym momencie wszedł do pokoju jakiś tajemniczy mężczyzna:

– Ta cała książka to plagiat! Pan ukradł mój tekst!
– Ja pana tekst? Chodzi panu o tę historię?
– Tak.
– Chyba pan żartuje. To ja jestem jedynym autorem tej książki a zarazem jej narratorem. Nazywam się Hubert Czarnocki.
– Pan się nazywa Hubert Czarnocki? To ja się nazywam Hubert Czarnocki!
– Akurat. Ja się nazywam Hubert Czarnocki, ty fałszywa wydmuszko!

Narrator wyjął z tylnej kieszeni szpilkę i przebił uzurpatora, który pękł jak balon.

– Jesteś tu gdzieś Karolciu?
– Jestem, ale ze strachu schowałam się na stronie 293.
– Skocz do mnie.
– Gdzie teraz pojedziemy Narratorze?
– W stronę zachodzącego słońca. Jedynego kierunku, w którym podążają prawdziwi faceci.
– I kobiety.
– I kobiety.

p.s. Jeśli czytasz tę historię, to znaczy, że została opublikowana.